czwartek, 29 lipca 2010

W poszukiwaniu kota.

   Wstałam wczoraj rano, wyjrzałam za okno i zgrzytnęłam zębami ze złości. Co za pogoda! Po chwili przyszedł jednak moment opamiętania: jak były upały to narzekałam, że duszno i gorąco. Teraz narzekam, że pochmurno, zimno i pada. Jak ci tu Beciu dogodzić? I tak źle i tak niedobrze!  Jaki wniosek?! Brak strefy klimatycznej dla mnie na naszej pięknej, błękitnej planecie. Przydałyby się filmowe "gwiezdne wrota" i teleportacja w kosmos. Jednak po wypiciu porannej herbatki, rozejrzałam się w koło i obudziłam w końcu z marzeń . W kosmos to mnie wystrzelą domownicy jak nie zrobię kilku rzeczy, które do mnie należą. Oni ze swoich się wywiązują, a ja? Głupio przyznać, ale chyba nie koniecznie. Na tym zakończyłam tą ranną samokrytykę i zamiast zabrać się za robotę pojechałam do ... Pułtuska! Jedyne 60 km w poszukiwaniu kartki z kotem! Oczywiście miałam też wielkie nadzieje na kupienie ładnych lokalnych pocztówek.
   Pułtusk to nieduże, lecz urokliwe miasteczko położone nad rzeką Narew, na skraju Puszczy Białej. Miasto powstało ok XIV w. na miejscu dawego grodu. Początkowo było własnością biskupów płockich. Mieści się w nim zbudowany w 1319r. gotycki zamek - obecnie świetny hotel. Polecam, jeśli będziecie w okolicy szukać noclegu. W II poł. XVI w. w Pułtusku otwarto przy jezuickiej szkole pierwszy w Polsce teatr publiczny, a przedstawienia oklaskiwał sam J.Kochanowski. Niestety w  latach 70 XIX w. wybuchł w mieście pożar, który zniszczył większą część miasta oraz niezwykle cenne księgozbiory. To wydarzenie posłużyło H.Sienkiewiczowi do opisania pożaru Rzymu w powieści Quo Vadis. Toczył tu bitwę z Rosjanami Napoleon, co zostało upamiętnione na Łuku Triumfalnym w Paryżu.  Tak więc historia miasta jest długa i burzliwa. Jednak pomimo  pożarów i wojen zachowało się kilka  wspaniałych budowli - kamienic, kaplic i kościołów wartych zwiedzenia. Podoba mi się w również Pułtusku brukowany rynek staromiejski, który jest najdłuższy w Europie.
Pułtusk - centralne zdjęcie to wejście do zamku.

W moim zwiedzaniu przeszkodziła mi niestety pogoda.Wstrętne deszczysko uparło się na mnie i podążało za mną od Łochowa. Nie zrobiłam ani jednego zdjęcia, ale za to kupiłam kilka pocztówek z zabytkami oraz fajniutką pocztówkę z kotem rasy rosyjski niebieski, którą zaraz wysłałam. Tak więc byłam w tym miasteczku całe 20 minut. A miałam taaakie plany! Już nie mówiąc o tym, że musiałam dać łapówkę własnemu dziecku aby ze mną pojechało. Niestety metoda marchewki zadziałała na krótką metę. Przez całą drogę słuchałam brzęczenia, że odciągnęłam go od jego ukochanej gry Plemiona  (jakaś tu niekonsekwencja się pojawiła - wziął łapówkę to niech nie marudzi), że pada, że już głodny - jakby miał 5 lat. Wysłuchałam 60 kilosów narzekań, dojeżdżam do domu, a psa brak!

I ty Brutusie przeciwko mnie!?

Ps. Jedyna pociecha na koniec - moja pierwsza kartka dotarła do adresata.

2 komentarze:

Pasażerka pisze...

najważniejsze, że zdobycie kota zakończyło się sukcesem :)

Anonimowy pisze...

no i pierwsza kartka doszła do celu, czyli niedługo coś w skrzynce powinno zawitać :D
A co do syna to moja mama w takich sytuacjach zawsze powtarza: "Tak to jest dzieci chować przez całe życie" hehe ;)